Losinis, polujący w blasku gwiazd

Słońce już dawno zniknęło z nieba, gdy się obudził. Zjawił się za to srebrno błyszczący księżyc we własnej osobie i zapalał kolejne gwiazdy. Wszystko wyglądało jak co wieczór, z wyjątkiem jednej sprawy.

– Zostawili mnie? – Losinis przysiadł, nie wierząc własnym oczom. Rozglądał się wokół, ale nigdzie nie ujrzał ani jednego mrawa, ani nawet końcówki ogona, ani łuski czy sierści. Nie było nikogo poza nim.

Dobrze pamiętał, jak poprzedniego wieczoru doczłapał się do obozu i padł ze zmęczenia, ale na pewno nie spał na tyle długo, by przespać wyruszenie w dalszą drogę. Poza tym brat na pewno by go obudził. Nie pozwoliłby mu smacznie spać, gdy trzeba było iść. Tym bardziej Losinis czuł się zdezorientowany.

Kręcił się w kółko, szukając czegokolwiek, co powiedziałoby mu coś o tym, gdzie się podziewa jego rodzina. Sądził, że nie mogli go tak zostawić na obcych ziemiach. Na ziemiach należących do ludzi. Nie bał się ich. Mógł ich przecież z łatwością pokonać. Nie wiedział jedynie, co powinien dalej zrobić i gdzie się udać.

Może to część kary? Zaraz wyrzucił tę myśl z głowy. Starszyzna nigdy nie karała nikogo bez słowa wyjaśnienia. Zwykle wszystko było jawne. A przynajmniej tak do tej pory sądził.

– Gdzie jesteście? – zapytał, ale odpowiedział mu jedynie szum wiatru w koronie drzew.

Losinis rozejrzał się znów wokół, ale wszystko wskazywało na to, że jego rodzina go opuściła. Był jeszcze w stanie wskazać miejsca, gdzie leżeli w ciągu dnia – trawa nie wyprostowała się całkowicie. Odlecieli, zostawiając go samego w środku nieznanego lasu. Nawet jego kuzyn z nim nie został. Nawet matka go opuściła.

Czy to przez to, że uratowałem ludzi? Nie potrafił uwierzyć, że to było powodem. Co prawda, brat pokazał mu dosadnie, co sądzi o pomocy człowiekowi. Tylko dzięki matce nie skończyło się to przelewem krwi. Kuzyn jednak starał się potajemnie podzielić się z nim mięsem, przez co prawie sam stracił posiłek – starszyzna była bezwzględna.

Teraz musiał radzić sobie kompletnie sam, a nawet nie wiedział, co powinien robić. Jednak żołądek przypomniał mu, od czego warto zacząć. Przez ostatnie dni ledwo udało mu się złapać kilka zająców i to dzięki temu, że utknęły w sidłach ludzi. Przynajmniej raz na coś się przydali. Potrzebował porządnego posiłku, by w pełni odzyskać siły i móc ruszyć w dalszą drogę za rodziną. Może zdoła ich jeszcze dogonić? Ta sytuacja miała tylko jedną zaletę – nikt nie przeszkodzi mu w polowaniu.

Losinis powęszył chwilę, próbując znaleźć trop zwierzyny. Nie wiedział, czy przez tęsknotę, czy może rzeczywiście w powietrzu unosił się jeszcze zapach mrawów, a zwłaszcza jego rodziny. Potrząsnął łbem. Teraz musiał skupić się na pożywieniu, a potem dopiero na próbie ich odnalezienia. Żywił nadzieję, że mu się to uda.

Mam cię. Trafił na świeży trop. Pamiętał ten zapach owczego runa, które prześladowało go w snach. Z każdym dniem coraz bardziej wyrzucał sobie, że stanął wtedy w obronie ludzi. To przez nich znalazł się tej sytuacji.

Podążył za wonnym śladem aż na skraj lasu. Jego bystry wzrok dostrzegł rozległą łąkę, strumień, a za nim ludzką osadę. To tam znajdowało się niewielkie stado owiec – zaledwie kilka sztuk, ale jemu wystarczyła jedna.

Losinis oblizał się na samą myśl o pysznym, delikatnym mięsie. Owce stanowiły wśród mrawów prawdziwy przysmak, po który rzadko mogli sięgać, odkąd pasterze przestali je wypasać w pobliżu Gór Zenobii.  Wiedział jednak, że w pojedynkę nie powinien wchodzić na ziemię ludzi, ale miał do wyboru to lub śmierć głodową. Zamierzał zaryzykować.

Nadstawił uszu, upewnił się, że w pobliżu nie ma ludzi, po czym wyszedł z lasu. Przeszedł przez łąkę, ostrożnie wszedł na most, który utrzymał jego ciężar, choć zaskrzypiał, jakby chciał ostrzec ludzi przed zbliżającym się mrawem. Losinis poszedł dalej. Cicho stąpał na miękkich łapach. Przemykał z cienia do cienia tak, by nikt go nie zauważył, aż dotarł do niewielkiej zagrody. Zaczaił się pod wiatr, dzięki czemu owce nie od razu go wyczuły.

Zaczął przekradać się coraz bliżej zwierząt, które nagle zrobiły się niespokojne. Wiatr zmienił kierunek, ale Losinis nie zamierzał zrezygnować z posiłku. Zbyt daleko już doszedł.

Wciąż jednak nie słyszał szczekania, co było mu na łapę. Stanął tuż przy płocie i spojrzał na zdenerwowane owce. Szukał takiej, która byłaby łatwym kąskiem. Znalazł ją w przeciwległym kącie. Była młoda, nieco chuderlawa, ale wystarczająca, by zaspokoić jego pierwszy głód. Musiał jedynie okrążyć zagrodę, za co zabrał się bez zbędnego pośpiechu. Krok za krokiem, łapa za łapą – starał się nie denerwować bardziej owiec.

Zaczęło go niepokoić to, że nigdzie nie widział ani nie wyczuwał kundla. Zawsze jakiś był. A przynajmniej tak mu powtarzał brat i kuzyn. Nie ma owiec bez psa, które by je pilnował. Losinis wzmocnił czujność i powiódł wzrokiem po okolicy. Opłaciło mu się to, bo dzięki temu zauważył chłopaka śpiącego przy bramie zagrody. Nawet nie reagował na beczenie owiec. Musiał być bardzo zmęczony po całym dniu pracy. I dlatego korzystacie z pomocy psów.

Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ale tylko podszedł bliżej i przeskoczył płot. Bez pośpiechu zbliżył się do owcy. Zaraz zagrodził jej drogę, by nie mogła uciec do pozostałych. Próbowała, lecz zapędził ją w kozi róg. Wtedy dopadł do niej i wgryzł się w jej kark, na co zareagowała przeciągłym krzykiem. Zaciskał zęby, aż jego ofiara wydała ostatnie tchnienie. Jednak beczenie wystarczyło, by wybudzić chłopaka.

Zerwał się na równe nogi. W końcu usłyszał beczenie i nie mógł już pozostać na to obojętny. Rozejrzał się po zagrodzie, ale Losinis skrył się w cieniu razem ze swoją zdobyczą. Zapach krwi i obecność mrawa jednak dodatkowo przeraziły owce, które wzmogły hałas.

– Cicho, cicho. Kto tam jest? – krzyknął chłopak, ale nikt mu nie odpowiedział. – To nie pora na żarty, Daner. Przestań straszyć owce.

Losinis pospiesznie opuścił zagrodę, ale w takim miejscu, gdzie chłopak nie mógł go zobaczyć. Wcześniej jednak oderwał spory kawałek mięsa, który był w stanie ze sobą zabrać. Przeskoczył przez płot, ale nie spodziewał się, że tam trafi na kolejnego człowieka. Jego ciemne ubranie zlewało się z trawą skąpaną w mroku.

– Ał! – krzyknął ten, na którego Losinis przypadkowo nadepnął. – Złaź ze mnie, góro tłuszczu.

Mraw prychnął, ale to wystarczyło chłopakowi, by rozpoznać, że nie jest jego przyjacielem, któremu pomagał w pilnowaniu owiec.

Losinis nie zwlekał ani chwili. Nie wypuszczając mięsa z pyska, zaczął oddalać się od ludzi, który otrząsnęli się z wrażenia, jakie na nich wywołał. W ciemności nie widzieli dobrze mrawa i mogli uznać go za przerośniętego wilka, co znów mu odpowiadało. Przynajmniej starsi nie mogliby niczego więcej mu zarzucić.

W dłoni jednego z chłopaków błysnęła stal – pewnie zabrana ojcu. Zamachnął się nią, celując na oślep. Mraw nie zamierzał dać się nastraszyć – to jego powinni się bać. Położył zdobycz na trawie i wysunął się do przodu. Cicho powarkiwał. Sądził, że to wystraszy młodych ludzi i da mu czas na powrót do lasu. Przestraszyli się, prawda, ale ze strachu człowiek robi różne, nieprzemyślane rzeczy. Uzbrojony chłopak wyskoczył od przodu, ciął i zaraz uciekł do przyjaciela. Losinis ryknął z bólu, który promieniował na jego boku. Rozwarł szeroko skrzydła i stanął na tylnych łapach, przez co w oczach chłopców przestał być byle wyrośniętym kundlem.

– Po-po… Potwór! – krzyknęli i zaraz uciekli, aż się za nimi kurzyło.

Losinis opadł na cztery łapy i spojrzał na swój bok. Nie była do głęboka rana, ale wystarczająca, by go osłabić. Zwłaszcza że już nie miał sporo sił. Zlizał krew, by nie zostawić po sobie , podniósł mięso i popędził do lasu, by tam się posilić. Nie wszedł zbyt głęboko, ale wystarczająco, by ludzie zbyt szybko go nie znaleźli. Zjadł, po czym się położył, by zebrać siły i pozwolić ranie się zasklepić, zanim ruszy na poszukiwania swojej rodziny.


Pozostałe części znajdziesz tutaj.

12 myśli w temacie “Losinis, polujący w blasku gwiazd

Add yours

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij