Niewinna wina

Mieszkam tu już od lat, a mimo to nigdy tam nie byłam. Nieszczególnie interesowało mnie dotychczas to miejsce. Wielokrotnie je mijałam, zwykle zbyt pochłonięta własnymi sprawami, by poświęcić mu przynajmniej jedną myśl. Jednak tego dnia przypomniałam sobie o nim.

Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na stół. Bohaterowie dyskutowali nad następnym krokiem. Musieli zaplanować, w jaki sposób przedostać się na terytorium wroga i odzyskać ważny dla nich dokument. Przez chwilę czułam się, jakbym uczestniczyła w ich wyprawie. Razem z nimi rozmyślałam nad możliwościami, by wybrać tą najlepszą. Wtedy przez moje myśli przebił się pomysł, że mogę zorganizować własną przygodę. Przypomniałam sobie o nieodwiedzanym przez lata strychu, na którym nagromadziło się pewnie sporo rupieci.

Zawahałam się. Poza starymi rzeczami mogłabym tam spotkać kilka nieprzyjemnych stworzonek – jak na przykład pająki. Wzdrygnęłam się na samą myśl o nich. Opuściła mnie wszelka ochota na zwiedzanie strychu. Kiedy zerknęłam na książkę, przed oczami stanęły mi sceny z tej lektury. Bohaterowie nie rezygnowali tak łatwo ze swoich celów.

Wzięłam głęboki oddech i wstałam z kanapy. Na sztywnych nogach wyszłam z pokoju i przeszłam przez korytarz. Piętro było milczące. Większość rodziny pojechała do szkoły czy pracy, więc zostałam sama w domu.

Stanęłam przy drabinie. Złapałam szczebel tuż nad swoją głową, na drugim postawiłam nogę i podciągnęłam się do góry. Pokonywałam stopień za stopniem. Kiedy znalazłam się pod klapą, pchnęłam ją mocno, aż uderzyła głucho o podłogę strychu. Ze środka wypadła chmura nagromadzonego kurzu, wypełniając mój nos i usta. Drapał nieprzyjemnie gardło, lecz nie zrezygnowałam z odwiedzenia nieznanego miejsca.

Wspięłam się na górę. Na strychu panował półmrok. Przez pokrytą brudem i kurzem szybę przebijały się niewyraźne promienie słońca. Przetarłam dłonią okno, by móc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie dzieliły go żadne ściany. Były tylko belki podtrzymujące dach. Wokół panował nieład. Zauważyłam stare meble wyniesione przed laty, deski, z których miał powstać domek na drzewie, stare ubrania, pamiątki.

Przechodziłam pomiędzy wzgórzami nieużywanych przedmiotów, szukając czegoś konkretnego, co nagrodziłoby moją odwagę przybycia w to miejsce. Nic takiego nie widziałam. Każda rzecz wydawała się błaha, nieistotna. Czułam, że moja wyprawa nie powinna się tak zakończyć, dlatego zatrzymałam się przed szafą. Zamierzałam sprawdzić, czy przynajmniej tam nie znajdę czegoś ciekawego. Niewiele się pomyliłam.

W środku znajdowała się paczka. Brązowy papier był owinięty mocnym sznurem zawiązanym w kokardę na środku. Wyjęłam pakunek z szafy i rozwiązałam. Ostrożnie położyłam na zakurzonej podłodze. Gdy go rozpakowałam, moim oczom ukazał się wyblakły obraz. Nie przedstawiał nic szczególnego. Król i królowa – trzymająca małe zawiniątko – siedzieli obok siebie w białej karocy ze złotymi zdobieniami. Ciągnęły ją dwa białe rumaki wznoszące dumnie głowę ku górze, jakby chciały całemu światu ukazać zaszczyt, jakiego dostąpiły. Brakowało jedynie woźnicy, który najwyraźniej nie był tam potrzebny. Obok karocy biegli i fikali nadworni błaźni. Mieli na sobie pstrokate stroje w różnych krojach i kolorach. Jeden nawet żonglował pięcioma piłeczkami, przyciągając wzrok dwórek. Szły w zwartej grupie za królewską parą. Ich suknie pokrywał pył drogi, ale zdawały się, nie zwracać na to uwagi. Przed i za karocą podążali rycerze w lśniących od słońca zbrojach. Dumnie wypinali piersi do przodu. W dłoniach trzymali mocno miecze, które miały być ostrzeżeniem dla chcących zagrozić życiu ich władcy i jego małżonki.

Droga orszaku wiodła przez piękną łąkę. Kolorowe plamy wśród zieleni uznałam za kwiaty, które rozmazały się pod wpływem czasu. W oddali rysował się las, wyraźnie odznaczający się na tle nieba. Białe chmurki leniwie pokonywały swój szlak.

Chciałam odłożyć obraz na bok. Podniosłam go, nie zawracając sobie głowy ponownym zapakowaniem go. Nie spostrzegłam, kiedy wypadł mi z rąk i upadł na ziemię. Przestraszyłam się, czy przypadkiem nie zniszczyłam ważnej rodzinnej pamiątki. Jednak, zamiast go podnieść i się nim zająć, przyjrzałam się drugiemu obrazowi, który ukrył się z tyłu.

Tutaj sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Nie było idyllowej sceny, gdzie wszystko było najwspanialsze. Zamiast tego panował tu zamęt i gniew. Odcienie czerwieni wręcz szczypały oczy. Przymknęłam je na moment, by po chwili wrócić do obrazu.

Zobaczyłam szubienice stojące w równym rządku obok siebie. Żadna z nich nie była pusta. Przesunęłam wzrok, by nie patrzeć na to, ale wtedy zobaczyłam pale z powbijanymi na nie głowami. Niektóre wyglądały, jakby były tam od miesięcy. W duchu cieszyłam się, że niektóre elementy rozmazały się i nie widziałam tego dokładnie.

Niebo było zasnute ciężkimi chmurami, które płakały krwistymi łzami na pełzające szkielety ludzi. Gromadzili się wokół jednego człowieka, jakby prosząc go o litość, której nie znał. Wyróżniał się spośród nich nie tylko posturą atlety. Twarz szpeciła mu szrama ciągnąca się od zewnętrznego kącika prawego oka do ust – zapewne zadana podczas walki. Jego postać miała w sobie coś z władczości i okrucieństwa. W prawej dłoni trzymał gnijące jabłko, a w lewej – bat uderzający grzbiety czołgających się ludzi. Wyglądało na to, że on jeden był odpowiedzialny za ten chaos.

Gdy na niego patrzyłam przez dłuższy czas, zauważyłam podobieństwo do królewskiej pary. Odwróciłam obraz, potwierdzając swoją tezę. Musiał być z nimi spokrewniony. Jeszcze raz przyjrzałam się zawiniątku, które trzymała królowa. Spomiędzy białego materiału wyłaniała się różowa główka z wyraźną blizną na prawym policzku.


Inne opowiadania znajdziesz tutaj.

35 myśli w temacie “Niewinna wina

Add yours

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij